Bum! Na każdym rogu większej ulicy w moim mieście powstają restauracje. Nie było mnie kilka miesięcy na stałe w domu, gdyż byłam w rozjazdach, i jestem obecnie pełna zdziwienia, gdy widzę te wszystkie nowe knajpki, które wyrosły jak grzyby po deszczu. O co chodzi i co to za nowa moda? Czy teraz każdy może mieć restaurację?
Restauracje prześcigają się w tym, jak tu przyciągnąć klienta. Od najbardziej zadziwiających nazw (np. „Święta krowa”) po najbardziej wydziwnione menu. Każda kolejna knajpa próbuje być bardziej oryginalna od poprzedniej, dlatego właściciele silą się na wymyślanie czegoś, czego jeszcze wcześniej nie było.
Moim zdaniem jest to trochę przekombinowane, gdyż ja np. lubię mniej więcej wiedzieć czego się spodziewać, gdy idę do jakiejś nowej knajpki. „Święta krowa” może akurat kojarzy mi się z wołowiną więc mogę spodziewać się burgerów, lecz jest wiele innych nazw, które totalnie z niczym się nie kojarzą.
Mam coraz częściej wrażenie, że teraz każdy może być właścicielem restauracji. Wystarczy zatrudnić pana, który panuje nad kuchnią, panią do obsługi social media (lub zlecić to jakiejś agencji) i voila – jest kolejna hipsterska knajpa na mapie miasta. Refleksja jednak nasuwa mi się jedna – co rozróżnia te knajpy od siebie? Ano tak naprawdę nic. Pójdę raz z ciekawości ale raczej nie zostanę na dłużej. Menu jest krótkie i ograniczone, a jedzenie jest zwyczajnie poprawne, bez szału.
Dla mnie restauracja jest miejscem, do którego się wraca. Musi mieć różnorodne menu i być marką samą w sobie. I niestety wydaje mi się, że te nowe modne restauracje długo na mapie miasta nie zagrzeją miejsca.